środa, 10 marca 2010

Mój weekend... z lekka koszmarny

No i się zdarzyło.

Andi w sobotę miała lekką kolkę. Prawdopodobnie zjadła za dużo słomy i nie wypiła adekwatnej do zjedzonej ściółki ilości wody. Miałam na uwadze co się stało z G. Gosi (btw - Gosia trzymaj się! Wierzę że już będzie dobrze) nie przespałam połowy nocy chociaż było już w porządku. Odpowiednio szybka rekacja i dobra opieka zadziałały. I skończyło się na złym samopoczuciu. Nie było pocenia się, drżenia, przyspieszonego pulsu, czy oddechu. Ale i tak się przestraszyłam.

Poniższe zdjęcie w pożyczonej od Sylwii derce, jest z dnia następnego. Konia trochę połamana, ale jest lepiej. Poniższe zdjęcie wyraźnie wykazuje też mój całkowity antytalent fotograficzny. Koń mutant z wieeelka głową.

I jeszcze kopyto bardziej zmutowane niż zazwyczaj. W realu zdecydowanie mniej koślawe.
Achai nie dostałam się na kurs kopytowy... ...buuuu ;-(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz