poniedziałek, 29 marca 2010

Ukradli mi godzinę!

Ukradli mi godzinę!

Nieprzytomna zwlekłam się dzisiaj z łoża i popełzłam do łazienki, aby rozkleić kaprawe oczęta. W sobotę Bu spał marnie. Pewnie przeżywał szczepionkę uodparniającą na stado strasznych chorób. U lekarza nie było strasznie. Bu był niezwykle dzielny i w nagrodę dostał kubełek na mocz. Docelowo miał dostać naklejkę dla dzielnych dzieci, ale wolał pojemniczek. Może będzie laborantem? Niezły to awans po etapie ciecia.

A w niedzielę Andrzej biegł półmaraton. Przyszliśmy kibicować. Bu zwiedzał okolice Kolumny Zygmunta a ja starałam się ogarniać wózek i dziecko i jeszcze pilnować czy mój dzielny małżonek nie kuśtyka ku nam.
Tak w ogóle to była cała wyprawa. Zajęło mi dwie godziny przygotowanie się do wyjścia i podróż do centrum. Zapakowanie wózka z dzieckiem do tramwaju starego typu, przekroczyło moje siły i jechaliśmy autobusem. Zaś nad nami, delikatnie niczym dziecko kołysane w ramionach matki, powiewał pan pod wpływem procentów. Pan uśmiechał się do siebie i na każdym zakręcie delikatnie falował swoim całym ciałem. Dziw nad dziwami. Chociaż bałam się czy mi dziecka nie zahaftuje. Ale nie.
A, no i wracając do półmaratonu. Andrzej dokuśtykał i zmęczony niemiłosiernie oklapł w samochodzie. A w domu poszliśmy spać. I wstaliśmy w okolicy 17.
Reasumując – weekend głównie przespałam.
A wieczorem, Andrzej uśpił Bu. I jak go chciałam przełożyć do łóżeczka (synka, a nie męża) to usłyszałam że jeszcze trochę. Zaglądam w piernaty a tu Iwo czule przytulony do taty (nawet rym mi wyszedł). Wyglądali słodko i nie miałam serca ich rozdzielać. W okolicy dwunastej zdecydowałam się jednak przerwać ta męską sielankę. Niestety dzisiaj znów jestem niewyspana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz