wtorek, 13 kwietnia 2010

Apel do współpodróżnych

Tak to jest, że nie jesteśmy sami na świecie. Na drodze życia spotykamy się i pielgrzymujemy razem z wieloma współpodróżnikami.
I tak idziemy. Od narodzin do śmierci. Zawsze dokądś zdążamy... Na przykład ja rano wychodzę do pracy. A tu Bu nie chce mnie wypuścić. Serce mi się kroi na małe kawałeczki, bo Bu ciągnie mnie do drzwi albo czepia się mojej nogi. A ja mam obowiązek iść i pracować. Pociesza mnie fakt, że za chwilę zapomni i będzie się bawił z Dominiką. Ale i tak jest trudno. Z drugiej strony czuję że mam obowiązek wobec Andrzeja reprezentować sobą jakiś sensowny poziom, a niestety do tego potrzeba kontaktów z interesującymi ludźmi. Z trzeciej strony czuję obowiązek wobec siebie samej i nie pozwalam sobie na niepracowanie. Dodatkowym aspektem niepracowania to rezygnacja z mojego marzenia. Na szczęście mam wsparcie w Andrzeju, który widzi jak się miotam. Mówi mi, że szczęśliwa mama, kobieta i żona, to szczęśliwa rodzina.



I chociaż muszę już trochę siwe włosy farbować, to nadal mnie denerwuje łatwość z jaką ludzie wydają sądy.
Pyk i już wszystko wiedzą.
Pstryk i mają gotową odpowiedź.
Pach i już wiedzą co powinnam robić.

Powiem tak. Nie jesteście ludzie w mojej skórze. I guzik mnie obchodzi że macie 100 wytłumaczeń na wtrącanie się w moje życie. Zajmijcie się proszę swoimi sprawami i cieszcie z nadchodzącej wiosny. A jeśli nie potraficie dostrzegać piękna świata, widzieć pozytywnych aspektów życia, to cóż, wy macie problem, a nie ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz