poniedziałek, 12 kwietnia 2010

I po kursie

I już po kursie.

Zwykle standardowa matka dziecku i przykładna żona spędza weekendy spacerując z rodziną gotując obiady i dbając o dom. Opcjonalnie oddaje się w ręce specjalistów od poprawiania urody ciała w luksusowych ośrodkach SPA.

No cóż, nie mieszczę się w formie i wyłażę jak z niej jak drożdżowe ciasto. Weekendy spędzam wybitnie niestandardowo. Ten upłynął mi na struganiu martwych kopyt i inspirujących rozmowach z Sylwią i Gosią. Głównymi tematami były oczywiście kopyta, konie, i bajka o Kopciuszku…

Zdecydowałam się wziąć przeszczepy Andaluzji w swoje ręce i pozwolić jej mieć takie nogi jakich chce, a nie jakie ja chcę żeby miała. Aczkolwiek czynię to z ciężkim sercem, bo kopyta nie będą z boku wyglądać ładniej. I aby pamiętać, że nie tniemy żywej podeszwy (a przychodzi mi to niecięcie z dużym trudem) wklejam poniższe zdjęcia mojej największej kursowej patologii. Po obniżeniu kopyta ukazały się na podeszwie góry i doliny, które Lars zabronił wycinać. Pomimo tego, że koń stał na bulwie. Pociesza mnie to, że w żywym kopycie takiej ekstremalnej sytuacji nie będzie, bo koń z takimi nogami zapewne nie chodzi.

A więc ku pamięci. I na przestrogę. Oto moja KARPATKA ;) oficjalnie po zatwierdzeniu przez Larsa:











1 komentarz:

  1. Widzę, że nie dostałaś standardowego rozczłapanego ochwatu, a piękny, lekko sztorcowy krzywulec - specjalnie dla Ciebie ;) Powodzenia w praktycznym zastosowaniu z Andaluzją!

    OdpowiedzUsuń