czwartek, 31 marca 2011

Dwie butle wody

Dzisiaj waga pokazała mi swą łaskawość. Od dzisiaj jestem lżejsza o dwie duże butle wody. Z tej okazji kupiłam sobie bieliznę za prawie 300 złotych. Ale co tam. I tak musiałam bo mi cyc nieco oklapł.
Z tej radości wagowo bieliźnianej pstryknęłam słit focię w lustrze. I zrobiłam małe porównanie.


Tymczasem, niepostrzeżenie w gardle rozwinął mi się nowy obcy, który okazał się być bakterią. Dużo jej jest, ale od dzisiaj łykam antybiotyk, który działa na wszystko. Tylko czekam, aż porośnie mnie grzybnia.

poniedziałek, 28 marca 2011

Własny koń i garść przemyśleń poseminaryjnych

WŁASNY KOŃ
Jeśli jesteś szaleńcem (jak ja) i masz dużo pieniędzy (nie jak ja, ale nad tym pracuję) to możesz zakupić/zaadoptować konia. Ale pamiętaj od tej chwili jesteś za tego zwierza odpowiedzialny. Po tym przełomowym momencie (wiele razy pomyślisz – „Czemu, ach czemu nikt mnie nie zdzielił młotkiem przez łeb, może bym nie wpadł na ten idiotyczny pomysł posiadania konia”.) musisz comiesięcznie wydawać kasę na następujące rzeczy:
- odpowiedni pensjonat dla kopytnego (w zależności od klasy pensjonatu i miejsca położenia koszt 3000 zł-450 zł)
- pasze i suplementy diety (100 zł-600 zł)
- kowal lub osobiste werkowanie (40 zł–300 zł)
- środki przeciwzapalne po kowalu (50 zł)
- rezerwa weterynaryjna (200 zł)
- instruktor dla konia (200 zł–800 zł)
- instruktor dla ciebie (500 zł)

Do tego dochodzi potrzeba ciągłego dokształcania się w zakresie utrzymania i dobrostanu koni, podstawowej wiedzy weterynaryjnej, wiedzy z zakresu behawioryzmu. Opcja full wypas – wiedza z zakresu treningu konia i jeźdźca pod kątem użytkowania wierzchowego.

Jeśli nadal myślisz o posiadaniu własnego konia i poza pieniędzmi dysponujesz horrendalnymi ilościami wolnego czasu, masz wyrozumiałą rodzinę o niewyczulonym zmyśle powonienia – kupuj konia!


No dobrze, to teraz o kursie.
Na polu gry o puchar zdrowego kopyta pojawił się trzeci gracz. Po Larsie Palo i Hildrudzie Strasser, do zabawy dołączyły Nic Barker i Sarah Braithwaite.

Poniżej streszczenie.

UTRZYMANIE KONIA - RUCH
Punktem wspólnym jest utrzymanie konia (maksymalnie dużo ruchu po zróżnicowanym podłożu, najlepiej 24 godziny na dobę).

ŻYWIENIE
Palo i dziewczyny zgadzają się również że ważne jest aby koń był karmiony głównie sianem. Plus odpowiednio zbilansowane proporcje i ilości minerałów. Dzienne założenia żywieniowe:
CUKRY
Głównym składnikiem posiłków powinna być celuloza (glukoza, fruktoza, sacharoza, skrobia max 10%).
TŁUSZCZE
tłuszczu nie więcej niż 6% (tłuszcze roślinne tłoczone na zimno lub odpowiednio przygotowane nasiona lnu lub słonecznika – ważne kwasy omega 3 i witamina E)
BIAŁKO
Ilość zależy od pracy, ale dzienny limit ziarna to nie więcej niż 0,5% wagi ciała. Czyli jeśli nasz pacjent waży 500 kg, to może dostać max 2,5 kilo owsa dziennie. I to tylko jeśli jest taka konieczność. A zwykle taka konieczność nie występuje.
MINERAŁY
Zn, Cu, Mg, Se – niedobory tych pierwiastków i ich nieprawidłowe proporcje zaburzają w znaczący sposób pracę organizmu konia.
WITAMINY
Witaminy z grupy B

WERKOWANIE
Tutaj poglądy się stopniują tak:
Strasser – struganie bardzo ważne, strugamy aż wióry lecą, zapewniamy ruch, dieta mniej ważna
Palo – struganie ważne, strugamy rozważnie, zapewniamy ruch i dietę
Nic Barker i Sarah Braithwaite – struganie najmniej istotne i nie trzeba go dużo, jeśli koń ma zróżnicowane kilometry ścieżek i odpowiednią dietę

Na seminarium poruszono też ważny aspekt patrzenia w sposób holistyczny na konia. A nie koncentrowanie się na jednym czymś (np – kopyta). Dla mnie to było ważne.

niedziela, 27 marca 2011

bredzę bez sensu i przeklinam

Wróciłam z seminarium kopytowo-żywieniowego.
Mózg mi się zlasował.
Jestem naprawdę zmęczona.

Włącza mi się w związku tryb „po najmniejszej linii oporu”. Nie mam siły brać udziału w inteligentnej konwersacji. I już na pewno nie chce mi się wczuwać w nastrój rozmówcy. No i wychodzi ze mnie moja siermiężna natura. Na dukanowym forum, dziś wieczorem rzuciłam krwistą dupą i pewnie bym i kurwę dodała, ale nie było ku temu potrzeby. A szkoda. Chociaż mogłabym napisać że Śliwka wykurwiście wygląda. Ale napiszę jej tak, jak jeszcze schudnie trochę.

Bredzę bez sensu.

I jeszcze w padam w moralizatorski ton. Straszne. Jak siebie czytam, to mam ochotę się pizgnąć przez łeb. Piszę jakbym wszystkie rozumy pozjadała. Laska przekroczyła 30 to jej się w odwłoku poprzewracało. A co ona wie o życiu, ta pieprzona malkontentka. Mąż w porządku, dziecko w miarę ok, w rodzinie dalszej i bliższej poziom patologii w normie. Ani gruba (już), ani chuda, ani ładna, ani brzydka. Ot przeciętna. I czemu się mądrzy toto? Odpowiem. Ostatnio bywam coraz częściej szczęśliwa pełnią życia. I mądrzeję. Malkontentka rulez!

Dalej bredzę. I przeklinam. I bym sobie zapaliła, ale nie mam ochoty, a dla idei to jakoś tak głupio w tym wieku.

Dzisiaj z przykrością stwierdziłam, że obwisam. Cyc już nie ten, skóra na udach jakaś nieudana. Wraz z postępującym ubytkiem tkanki tłuszczowej, coraz wyraźniej jestem zmuszona skonfrontować się z własną cielesnością. Każdy dzień i każda godzina przybliżają mnie ku byciu starą kobietą. Mam tylko nadzieję, że nie starą zrzędliwą babą. Zgadzam się na Babę Jagę.


…o kursie wkrótce…

piątek, 25 marca 2011

krótka przerwa na śniadanie

W przerwie na śniadanie wpadłam coś skrobnąć.

Dzisiaj udało mi się złożyć wniosek o wpis do ewidencji działalności gospodarczej. Juppi!
Moja dumna jednoosobowa działalność nazywa się Talent Konsulting. Sukces murowany ;)

No i gratulacja dla Jagi. Zostałaś pierwszą osobą oficjalnie obserwującą moje wynurzenia-wynaturzenia. W nagrodę otrzymujesz wirtualny Medal Zasłużonych dla Malkontenctwa tego Padołu.

Pa. Napiszę coś głębokiego jak będę miała wenę wytwórczą i trochę więcej czasu.

środa, 23 marca 2011

Rozlewisko

Powoli wychodzę z choróbska. Przynajmniej mam taką nadzieję. Mam też nadzieję, że reszta rodziny ludzkiej wykaraska się ze spotkania z bakterią. W zeszłym tygodniu nawarstwiły mi się małe problemiki do tego stopnia, że maiłam lekki opad witek. Bu z gorączką, ja z gorączką, mąż za morzem… Jeden wieczór był szczególnie trudny. Prezes ponad 39 w cieniu, ja podobnie. Zwlekłam się z łoża i zataczając polazłam do kuchni. Sięgnęłam po przeciwgorączkowy specyfik Prezesa i…trzask! Butelka rozbiła się w setki szklanych odłamków. Rozlewisko. Nie miałam wyjścia, zebrałam porcję leku z podłogi, przesączyłam przez gazę i podałam Bu. A potem zbierałam to szkło z kafli.

Bu przeżył, temperatura spadła i poszedł spać. Ja też. Zrezygnowana i pełna czarnych myśli. I poddałam się i zadzwoniłam po wsparcie

I tak to od poniedziałku mieszka z nami (jak to mówi Prezes) - Babo. Babo zostanie do niedzieli.
Jak to dobrze że Irenka przyjechała. Nie dawałam sobie rady. A tu jeszcze praca i obowiązki z tym związane. I Andrzej chory. A tu o dom trzeba zadbać, żarcie dla dziecka chociaż upichcić. Nie ma lekko.

Odrobiłam trochę zaległości lekturowych i w końcu przeczytałam Kalicińską. Trzy opasłe tomy rozlewiska. Książki zdecydowanie dla osobników lubiących gotować, spragnionych kochającej i tolerancyjnej rodziny i mądrej miłości. Niebanalne lekkie czytadło, z którego można wyciągnąć wniosek co jest w życiu ważne. Niestety, nie jest to lektura dla odchudzających się. Znaczną część treści stanowią przepisy kulinarne. Tłuste, masłowo-smalcowe, śmietanowe, chlebowe, mięsne… Pyszne. No więc czytałam i żarłam, czytałam i żarłam i chorowałam. Pilnowałam się tylko i spożywałam w szale rozlewiskowym surowe warzywa (w tym paprykę słodką czerwoną w hurtowej ilości, którą pokochałam miłością wielką).

A w weekend seminarium kopytowe :) Już się cieszę.

piątek, 18 marca 2011

Jak się ważyć by się nie zwarzyć

Ludzie na diecie przestrzegają swoistego rytuału – ważenia się. Porządne ważenie odbywać się musi rano, po siusiu (a jakby jeszcze po kupie, to już całkiem super hiper extra), nago, z suchą głową i najlepiej po usunięciu zbędnego owłosienia. I oczywiście przed śniadaniem. Osoby chore mają jeszcze większy wachlarz pozbywania się zbędnego balastu – proponuję się porządnie wysmarkać i wykaszleć. Zawsze to kilka deko (przy porządnej zarazie) mniej na wadze.
RATUNKU!!! Czy myśmy oszaleli?! Proponuję stuknąć się w głowę wagą, lub zważyć stojąc na głowie. Trzeba uważać żeby się nie zwarzyć na serwatkę (o…super tekst na dyktando... czy jest tu jakaś nawiedzona polonistka? Chyba nie, bo na pewno bym miała jakieś złośliwe komentarze o nadużywaniu przecinków.)

A na deser proponuję przeczytać Stephena Kinga „Chudszy”.

czwartek, 17 marca 2011

wieści z frontu

Z uwagi na znaczący wzrost czytelnictwa moich wypocin do sześciu osób. Postanowiłam napisać coś wzniosłego, podnoszącego na duchu, mądrego… I na pewno kiedyś mnie natchnie i napiszę :)

A tymczasem na froncie anginowym trwa wymiana ognia. Raz ona mnie, raz ja ją. Oszczędzę ci opisów co wypluwam rano. W każdym razie mam nadzieję że nie są to kawałki mojego mózgu. Chociaż biorąc pod uwagę moje zagubienie w czasie i przestrzeni, niestety hipoteza mózgowa, może być prawdziwa.

Przedwczoraj przyszła lekarka, zbadała mnie i zabrała się za wypisywanie recept. Pisze… pisze…ja się kiwam…kiwam…
-poproszę pesel!
-??
-pamięta pani swój pesel?
-oczywiście, mówię zgodnie z prawdą, bo mój pesel jest prosty jak konstrukcja cepa
I mówię ten mój pesel (stary dobry kumpel znany mi od ponad trzydziestu lat).

XXXXXZZZZZ

Przy czym, uwaga, podałam pierwsze sześć cyfr peselu i drugie sześć cyfr - końcówkę mojego numeru telefonu. Teraz już wiesz czemu teoria o wycharczaniu o poranku kawałków istoty szarej może być prawdziwą. I nie będę pisała o tym jak w aptece na mnie patrzyli kiedy błąd peselowy wyszedł na jaw. W każdym razie kupiłam amunicję przeciwanginową. I tak sobie walczę.

Dzisiaj byłam prawie cały dzień na spotkaniach byznesowych. Jeszcze godzinę dawałam radę, a później włączyłam tryb autopilota – konsultant zombi. I tylko kiwałam potakująco podczas rozmów. Mam tylko nadzieję że mówiono o czymś sensownym.
No dobrze, mój drogi Czytaczu, opuszczam cię teraz. Czas na kolejną bitwę o gardło.

wtorek, 15 marca 2011

usłanie różami

Ten tydzień mnie nie oszczędza. Miałam zacząć pracę z przytupem, a tu…zima.
Najpierw Prezes się rozchorował. Potem ja. Do tego Andrzej poleciał do krainy Harrego Pottera i zostawił mnie samą. Siedzę teraz niechlujnie zawinięta w szlafrok z niemiłosiernie zagluconym Prezesem przy boku. Popijam herbatkę z cytrynką i ponuro kontempluję dzień dzisiejszy. Acha, dodam, że moje mieszkanie wygląda jak po przeszukaniu. To robota Pana Bu. Ja dzwoniłam do klientów (z bolącym gardłem nie jest to łatwe, ciekawe kto to doceni) a Prezes radośnie grzebał w dokumentach.

Dzisiaj też zaliczyłam najdziwniejszą rozmowę telefoniczną z klientem. Zachwalałam produkt mojego nowego pracodawcy, jednocześnie podcierając tyłek Prezesowi, który w akurat tym doniosłym momencie postanowił zrobić kupę. Umawiałam się na czwartkowe spotkanie biegnąc do wucetu z nocnikiem w jednej a telefonem w drugiej dłoni. W ostatnim momencie zreflektowałam się, żeby tej kupy podczas rozmowy jednak nie spuszczać w kanał.

Tak, tak, moi drodzy czytacze. Życie kobiety pracującej zdecydowanie nie jest usra…usłane różami

czwartek, 10 marca 2011

deszcze niespokojne

Dzisiaj pogoda nie jest łaskawa. Pada deszcz, zamieniający się na chodniku w cienką warstewkę lodu. Dzięki temu dzisiejsze odprowadzenie Prezesa do przeszkolą przypominało eliminację do „gwiazdy Tańczą na Lodzie”.

Dzięki niżowej pogodzie, pan Prezes nie raczył wstać o przepisowej godzinie. W końcu, doprowadzona do ostateczności, ubrałam go na siłę. Poszliśmy do przedszkola.

A w przedszkolu Bu zorientował się, że mama go zostawia. I tak miałam po raz pierwszy koncert łez i szlochów. Nie powiem, zarobiło mi się przykro że zostawiłam Prezesa. Popełzłam do domu przygnieciona poczuciem winy, że zostawiam płaczące dziecko. A Prezes chciał spać i przytulać się do mnie. Chyba już nastał czas wdrażania go do życia.

Ale tak sobie myślę, że Bu będzie kowalem swojego losu i oleje system.
I to mi nieco poprawia nastrój.

poniedziałek, 7 marca 2011

2 miesiące z dukanem - w marcu jak w garncu z gulaszem

Upchnęłam dziecię do przedszkola. Prywatnego. To boli. Finansowo. Wygląda na to, że na razie będę pracować na przedszkole dziecka. I na przedszkole dla Andaluzji.

No, nic. Jak dziecię odbiorę za dwie godzinki, to się przekonam jak było. Opiszę ładnie co i jak.

Matuleńka ma chudnie pięknie. To i ja się pokażę. Po dwóch miesiącach nierównej walki z bagietką, efekty takie jak poniżej:



Dobra, wracam do sprzątania i gotowania gulaszu na obiad.

wtorek, 1 marca 2011

Duże zmiany - duże wyzwania - duże rozmiary

Łomamusiu!

Stało się! Zakładam firmę.
Na próbę tak. I na początek. Jak nie sprawdzę to się nie dowiem.
Tak w skrócie.

W związku z tym musiałam w trybie szybkim załatwić Prezesowi przedszkole, zęby (zęby ma już załatwione, oby dotrwały do wymiany), księgową dla siebie, zorganizować stanowisko pracy. Do tego jeszcze wymyśleć rozwiązanie jak pracę połączyć z dieta, tak aby nie grzeszyć a trwać dalej w mocnym postanowieniu schudnięcia.
Przede mną cala papierologia urzędowa...

A teraz proszę ładnie o wpisy motywujące. Najlepiej – będzie dobrze, dasz radę!

PS dzięki Dominiczko za ciocię, bez Twojej pomocy nie dałabym rady iść na spotkanie.