wtorek, 3 maja 2011

w oparach amoniaku

Amoniak wyżera koniom kopyta a mi najwidoczniej rozpuścił nieco mózgu. Ale co tam. Dzisiaj będzie wpis o tym jak było u dziadków Bu.

SDM Śpiewało kiedyś piosenkę, która zaczynała się od słów: „czwarta nad ranem…”
Kiedy to piszę u mnie pełnia lata, kiedy to czytasz u mnie środek zimy.
Pisałam wczoraj. A dzisiaj zamieszczam w sieci. Grechuta miał dar. Przewidział nie tylko szybkość działania poczty. Chodziło również o aurę początku maja 2011!

Wracam do dziadków.

U mnie na razie noc ciemna, trochę po drugiej. Bu właśnie wysikał mi na stopy resztę hektolitrów płynów wypitych wieczorem. Nie chciał zasnąć o ludzkiej porze bo spał w dzień i w końcu w ostatecznym akcie desperacji uśpiłam go dając mu pić zębowego berserkera (czyli słodzonej herbatki). No i Bu musiał to przemielić. Ostatnie godziny spędziłam na zasypianiu, budzeniu się, podnoszeniu Bu, wysadzaniu go na kibel i czekaniu aż się odsika (Bu, nie kibel). Im noc głębsza zapadała, tym to odsikiwanie ze względu na coraz bardziej nieprzytomnego noszącego było trudniejsze i obarczone większym sikowym błędem celowniczym.
Bu odcedzony, zwlekłam się na dół do kuchni w celu zaparzenia herbatki. I wlazłam w kałużę… Nawet się nie przejęłam, w końcu dziś krąży nade mną sikowe fatum. Po zrobieniu herbatki i umyciu się z pokrywającej moje nogi warstwy moczu – udałam się na zasłużony odpoczynek. Przerwany kolejnym epizodem sikowym Bu.
Marzę o nakładce na kibelek i podeściku. Doskonały zestaw aby się powiesić.

3 komentarze:

  1. malkontentka4 maja 2011 09:07

    Bu ma 2 i pół roczku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. myślałam, ze napiszesz coś o naszej wyprawie do lasu i skokach przez kłodę...a tu dupa a raczej siki

    OdpowiedzUsuń