poniedziałek, 11 lipca 2011

o wizycie w stajni

Wczoraj miałam luźny dzień, tzn. nie jechałam strugać nóg.
Po południu wpadłam do stajni na Ł. Przesunęłam siodło, które wcześniej leciało na przód i okazało się że to co mi się udało uzyskać, przy nowej pozycji niestety nie działa. Błędy nie były mi wybaczone. Mam straszną tendencję do wychodzenia poza ruch konia. Rzucam się jak paralityk do tego i spinam cała. Nie pomaga to biednej kobyle, oj nie. Lewą stronę i ja i klacz mamy lepsze. W lewą stronę całkiem nieźle mi szło. Całkiem nieźle = udawało mi się skręcać i nawet trochę się rozluźniłam i zassałam w siodło. W stronę prawą – aż żal. Kończyłam kłus w narożniku. Na pocieszenie - opanowałam już podstawy nagłego zatrzymywania się z kłusa do stój. Może nie udało mi się nauczyć skręcać, ale za to nauka trzymania się grzbietu zawsze może się przydać.

Trochę też zirytowałam się wizytą kowala, który radośnie wyrżnął kobyle callus. I zostawił ściany wsporowe położone. Do tego ustawił ją krzywo. I zostawił dłuższy pazur w sztorcowym kopycie. Trochę podcięłam ściany i podrównałam kąty wsporowe. I minimalnie zrollowałam pazur w sztorcu. Niestety nic więcej nie mogłam zrobić. Ale i te kilka ruchów nożem i tarnikiem poprawiły ruch. Szkoda że właścicielka kobyły jest głupia. Cóż. Świata nie zbawię, koń nie mój. Mam już jednego wraka do kochania.

Dobra, uciekam do roboty.
Acha, waga w normie. Jak osiągnę wagę prawidłową, na pewno się pochwalę. Na razie mam jeszcze BMI 26.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz