niedziela, 13 listopada 2011

Andaluzja odpalona jeździecko

Udało się w weekend odpalić Andalzję.
Znaczy odpaliła ją Sylwia. Ja dzielnie towarzyszyłam jej na hucułku.
I w prawdzie wyglądałyśmy jak żywy przykład znęcania się nad zwierzętami bo jeden koń z powykręcanymi nogami a drugi dramatycznie kaszlący. Podsumować nas można było tak: ministerstwo dziwnych kroków i zaawansowany gruźlik.

No nic, krzywus, nie krzywus. postanowiłam kontynuować ta nową świecką tradycję i spacerować z Andi po lesie. Z resztą to jedyny sposób żeby uciec od Benka, który kojarzy mi się coraz bardziej z muchą plujką. Niestety moje bywanie u konia wymaga ekwilibrystyki godnej cyrkowca. Z jednej strony chcę zrobić jak najwięcej zAndi, a z drugiej Benek wymaga ciągłej uwagi. Nie mogę go urazić, bo opiekuje się Andaluzją i robi to naprawdę dobrze. Niestety przebywanie z nim na przestrzeni mniejszej niż 100m na 100m powoli doprowadza mnie do tików nerwowych. Po raz kolejny stwierdzam że matka dziecka i matka konia musi czasem zacisnąć zęby.

Co do Andaluzji to planuję kupić butki do spacerów i do środka butków zapodać wkładki z neoprenu w celu stymulacji strzałki. Chociaż zdaję sobie sprawę że spacery powinny się odbywać minimum 2 razy w tygodniu. Może zacznę pracować na ¾ etatu?
Powoli obniżam zewnętrzną ścianę, kąt wsporowy i ścianę wsporową.

Na zdjęciu narysowałam co starnikowałam. Na razie koń nie protestuje.

I jeszcze na koniec wyrażam głęboki żal, że obiecałam Sylwii że nie zamieszczę jej fotek w stroju kozackim. Bu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz