wtorek, 31 stycznia 2012

zimno i gacie na wacie

Gdyby nie to że jestem odpowiedzialna za odprowadzanie i przyprowadzanie Pana Bu do przedszkola i nazad, to bym z domu nosa nie wystawiła. Zimno. Ciepła grudniowa breja nastawiła mnie na całkowity brak mrozu w tym sezonie. A tu taka niespodzianka. Na szczęście ostatnim rzutem na taśmę (styczniowej resztki wypłaty Andrzeja) udało mi się okazyjnie zakupić ciepłe gacie z angory. Kalesony znaczy.
Trochę drapią, ale wybaczam im tą cechę. Poza szorstkością w obyciu charakteryzują się również dobrymi parametrami izolacyjnymi. I gdyby nie one to bym się poddała i jeździła do przedszkola taksówką. Z Iwem oczywiście. Ja już przedszkole ukończyłam. Bez wyróżnienia.

Wczoraj robiłam za dobrą ciocię i przez kilka godzina opiekowałam się małą sąsiadką. Lat 0,5. Strasznie mi brakowało możliwości porozumienia i zrozumienia. Na szczęście ilość rzeczy, o które może chodzić w tym wieku jest raczej znikoma. Tym razem chodziło o jeść i tuli-tuli.

Powoli wdrażam się w intensywną naukę niemieckiego. Okazało się że podstawowe słówka znam lepiej po angielsku. Teraz jestem na etapie mieszania się obydwu języków. I tak łączę niemiecki rodzajnik (der die das) z angielskim rzeczownikiem.
Jest takie powiedzonko, gdyby nie der, die, das, byłyby Niemcy z nas ;) Trzymam za słowo.

Buziaki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz