sobota, 30 czerwca 2012

deszcz, deszcz

Niemiecka ziemia powitała nas niżem. Zimno i pada i zimno i pada a latem nie ma słońca...
Dziś mam nadzieję na lepsza pogodę, bo tak to nie może być. Plus takiego klimatu jest taki, że śpi się zdecydowanie lepiej.
Wczoraj nie zrobiłam swojego planu dietetycznego, bo nie dałam rady. A nie dałam rady bo szurałam. I już podczas udawania zombie dopadł mnie taki głód, że burczało mi w brzuchu. Nie skończyło się na królewskiej uczcie, ale miałam plan poprzestać na białku w proszku na wodzie.

Wczoraj do biegania wzięłam pana małżonka, który z kolei wziął wypasiony przyrząd do mierzenia osiągów i trasy. Obydwoje wzięliśmy Pana Bu do wózka i poszliśmy szurać. W prawdzie pan mąż marudził trochę że tempo coś wolne, ale i tak było fajnie. Bu zasnął w wózku uśpiony deszczem (zaczęło padać w trakcie szurania). Spacer był zacny. Szurając w tempie 7 km na godzinę pokonaliśmy 5 km, reszta trasy (ok 2 km) została pokonana szybkim marszem.

Biorąc pod uwagę, że 3 tygodnie temu zaczynałam z szuraniem 800 metrowym, to postęp jest geometryczny wręcz ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz