sobota, 27 kwietnia 2013

Jakiś postęp biegowy, no w końcu

W końcu na 10 km zeszłam ze średnim tempem w ruchu do 7.30 min/km
Zwykle było to ok 8.20 min/km
Czyli poprawiłam swój czas o jakieś 8 minut na dyszkę. Fajnie. Jednak czwartkowe interwały dają radę. Chociaż ich szczerze i z całego serca nienawidzę.
W czwartki biegam 400 metrów w czasie 2.20 potem spacer i znów 400 metrów. I tak co tydzień więcej. Tętno mi skacze na samą myśl ;) Długie przebieżki weekendowe to sama przyjemność.

Dopada mnie więc dysonans biegowy. Długie i wolne przebieżki - kocham to jak Amerykanie mc Donalda. 400 i związanych z nimi atrakcjami - nie cierpię. Wracam do czasów szkolnego wuefu.

Teraz rozumiem jak idiotycznie ten przedmiot jest nauczany.  Ja niestety nie trafiłam na rozsądnego wuefistę, który wyjaśniłby dzieciakom co i jak z tym bieganiem. Tylko kilka razy do roku sprawdziany szybkościowe. Żadnego wytłumaczenia, jak zacząć, jak biegać, ile, itp.
Dla takiego kanapowego ziemniaka jak ja, to była droga przez mękę. Raz po 300 metrach się złożyłam i nie wstałam. Normalnie sadyzm.

Kolejnym ważnym problemem jest bielizna do biegania. Będąc młodym dziewczęciem, wuef spędzałam z własnym biustem w objęciach. Dokładając do tego widownię złożoną z młodzieży i tonę kompleksów, nic dziwnego że bieganie wówczas kojarzyło mi się jednoznacznie z bólem i upokorzeniem. Kurcze. Tyle zmarnowanych lat.

Drodzy wuefiści. Apeluję. Nie idźcie tą drogą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz