Wrodzona ciekawość wzięła górę i postanowiłam rozprawić się z tajemniczym warzywem.
Wygląda toto dziwnie i w dotyku jest ostro- szorstkie. Trochę jak suszki na bukiety (chodzi mi o takie kwiatki - nieśmiertelniki). Zapach karczocha jest delikatny, lekko ziołowy, może z nutką trawiastą.
Dobra - pomyślałam - do boju. Wzięłam mój różowy nóż (idealny dla blondynki - psychopatki) i obcięłam dziadowi nóżkę i listki (gdzieś tak 1/3 wysokości).
Potem przekroiłam karczoch i ukazało mi się wnętrze. Kłująco - różowe. Oset - pomyślałam. Karczoch wygląda jak dziewięćsił bezłodygowy (kolejny kwiatek, roślina chroniona występująca np w Sudetach). Będę jadła oset. Całkiem jak oślica ;)
Wydłubałam cienkie i kłujące, wypłukałam i zapakowałam do gara. Gotowałam na parze aż do miękkości tego kawałka karczocha, który był bezpośrednio przytwierdzony do łodygi.
Wyjęłam, posoliłam... Zjadłam. Karczoch w smaku jest delikatny, lekko skrobiowy (trochę bakłażanowaty). Coś w okolicy białego szparaga ale smak jakby wyprany z emocji. Najsmaczniejszą częścią jest dno kwiatowe. Warzywo idealne dla cierpliwych i najedzonych. Jeśli chcecie zaprosić gości na karczochy - wybierajcie kobiety dbające o linię. W innym przypadku sugeruję postarać się o czipsy i piwo :)
Karczoch przed egzekucją.
Po odkrojeniu łodygi i górnych części płatków.
Po przekrojeniu ukazują się wewnętrzne płatki i puch nasienny (długie i kłujące do wydłubania).
Karczoch gotowy do obróbki termicznej.
Ugotowany. Widać jadalną część płatka i dno kwiatowe (lekko sinawe). reszta do wyrzucenia. Chyba że macie jednak tą oślice w domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz