sobota, 28 września 2013

Do startu na 10 km jeszcze tylko 7 dni, a plan leży i kwiczy

Po trzech tygodniach chorowania, opadów i ogólnej degrengolady zebrałam się w końcu i wyszłam z jaskini. Plan był taki: spokojne 5 km, a jak dam radę i się nie uduszę, to spróbuję więcej. Trasa ulubiona. Po lesie. I tu jest pies pogrzebany. A raczej grzyb urośnięty.

Gdzieś tak na 3 km postanowiłam zboczyć z głównej ścieżki i zrobić sobie małą przebieżkę po leśnym poszyciu. Znaczy: korzenie, wykroty mech... taka sytuacja. Rozumiecie. I po kilkunastu metrach zobaczyłam - go. Był duży, jędrny i kusił brązową aksamitną skórką. I był bez robaków (jak się potem okazało). No i poszło. Przez następne 20 minut łaziłam po chaszczach, co jakiś czas przykucając. Nie z powodu zapalenia pęcherza. Oj nie. Urzekły mnie dary lasu.

Summa summarum przebiegnięte w miarę szybko 3 km. Powrót w tempie 7.30 min/km z bluzą pełną grzybów. I uśmiechem na gębie. Cóż, jutro wyjdę na 10 km po asfalcie, żeby nie kusić losu. Może nawet sobie zamontuję takie klapki jak mają konie. Plan biegowy trza realizować. szkoda by było 4 miesięcy przygotowań. Na bieg w Bremen szykuję się na 65 minut. Mam nadzieję że dam radę.

Urzekające jesienne chmury (jeśli Ciebie nie urzekają to pamiętaj że Słowacki wielkim poetą był).

Dary lasu zawinięte w bluzę biegową. To dzięki niej jakoś je doniosłam. W innym wypadku miałabym do wykorzystania skarpety i majty. Przy czym tylko gacie, może by się jakoś nadały.

Obrane. Okazało się, że mniej więcej po równo prawdziwków i podgrzybków.

Zupa grzybowa na domowym rosole. Do tego wszystko podduszone ma maśle, z estragonem i gałązką tymianku. Mmmm...


piątek, 20 września 2013

Generationfest

W przedszkolu Pana Bu odbyło się doroczne święto pokoleń. Po południu spotkały się dzieciaki z przedszkola, ich rodzice, dziadkowie, znajomi... Zaproszeni zostali też staruszkowie z pobliskiego domu spokojnej starości. Na dzieciaki czekało morze atrakcji. Seniorzy włączyli się do wszystkiego i pokazywali sztukę dziergania wełnianych skarpet, lub prania na tarze ;) Były gry i zabawy zespołowe i samodzielne. A także moczenie nóg w wodzie, przejażdżka na kucykach, wyciskanie soku z jabłek, włażenie na drzewa, zabawy z ciastoliną, katryniarka, a nawet wąsaty przędzarz. Prawie każdy w coś się zaangażował. Ja, na ten przykład, upiekłam ciacho.

Od dwóch tygodni nie ruszam się całkiem. W tym tygodniu Bu i Andrzej wyzdrowieli, a ja się rozłożyłam i obawiam się że jakakolwiek próba biegania skończyłaby się wezwaniem pogotowia przez przerażonych przechodniów.

A teraz fotorelacja z Generationfest.

Rytuał dla zdrowotności. Najpierw moczymy nogi w ciepłej wodzie (37- 40 stopni) przez 2 minuty, potem przez 30 sekund w chłodnej wodzie (ok 18 stopni), potem znów na dwie minutki do ciepłej. Potem zakładamy wełniane (koniecznie) skarpety...

...i biegamy sobie po trawie i jakichś wykrotach. Najlepiej o poranku. To zapewni nam siłę i hart ducha i ciała.

Bu przed komórką rzemieślnika. 

I w komórce. Wybiera sobie deseczkę.

A potem pracowicie wbija w nią gwoździe. Deseczkę z dekoracją dostał do domu. Zdjęcie robione przez szybę i odbija się w niej huśtawka.

Moje dzieło. Sprzedawano po 2 euro za sztukę. Wszystkie zebrane pieniążki wspomogą potrzebujących. Więc kupiłam dla małża kawałek własnego ciasta. Niech się nacieszy. Wczoraj z trudem się powstrzymał przed pożarciem ;)

Bu na kucyku. Tutaj jestem pełna podziwu dla dziewczynek - właścicielek. Wpadły na pomysł żeby oprowadzać dzieciaki na kucach. I młodzież i zwierzaki były bardzo grzeczne. Podoba mi się tutaj to, że od wczesnych lat kształtuje się w dziecku samodzielność i poczucie sprawstwa. Zgodnie z zasadą, jeśli czegoś chcesz to to zorganizuj i zrób. Nie czekaj do dorosłości.

Bu postanowił wleźć na buk.
 Właził...

...właził...

... aż wlazł.

Jesienne liście.

Uroczy zakątek w przedszkolu Bu

I drewniany konik (no w końcu to Verden).

niedziela, 15 września 2013

I jeszcze kilka zdjęć

 Takie stroje wywoływały u mnie zadziwienie. Oczy raczej przyzwyczajone do odchyłów w drugą stronę.


Łagodne wzgórza.

 Potok wypływający z lodowca. Podobno.

Bu kibicujący triathlonistom.

Alpy



sobota, 14 września 2013

Trochę zaległych zdjątek

Austria sprawia cudne wrażenie. Począwszy od idealnie zielonych, równiutko jak od linijki przystrzyżonych łąk, na których pasą się krowy Milki, skończywszy na ośnieżonych i ostrych szczytach Alp. Największe, chyba, wrażenie zrobił na mnie kontrast łagodnych, ciepłozielonych pagórków i wręcz boleśnie groźnych, nagich skał. Przy okazji od czasu do czasu można było znaleźć górskie, krystalicznie czyste jezioro i lodowiec. Acha i bardzo często Arabów.
Bo miasto zostało opanowane przez Kuwejtczyków. Miejska legenda głosi, że kiedyś jakiś szejk tu przyjechał i tak mu się spodobało, że rozpropagował miejsce wśród rodziny. I tak się to zaczęło. Kiedy przybyliśmy Kuwejtczyków było więcej niż ludzi białych. Pierwszy raz spotkałam kobiety odziane w abaje i inne wymyślne szmaty. Nie spodobało mi się. Tak samo jak nie podoba mi się powszechne w Europie epatowanie sexem. Dwie skrajności. Jakby nie można było iść drogą środka.

Wklejam małą fotorelację z wyjazdu.

Zeller See - widok na fontannę na wodzie

Samo jezioro jest zagospodarowane: przystań, chyba 3 baseny, plaża miejska, ścieżka spacerowa... Tutaj sobie biegałam.

Zeller See

Widok z okna naszego mieszania, tfu, apartamętu

Fontanna nocą. Dwa razy w tygodniu w sezonie letnim odbywają się tu pokazy światło-woda-dźwięk. 

W góry można dojechać kolejkami gondolowymi. Jest ich ... dużo. Tak że widoki ze szczytów może podziwiać każdy. Na górze jest kilka, kilkanaście kolejek różnej długości i rodzaju. Na zdjęciu widać granicę chmur.

A ponad chmurami...

...takie widoczki.

Widok na Zell am See.

I zbliżenie na Wysokie Taury

 Bu


Ja i Bu - gdybyście się nie zorientowali ;)

Najpiękniej położony plac zabaw, jaki widziałam

Huśtawka z widokiem

A może zjeżdżalnia?

Nie, tu jest najfajniej!

A teraz biegniemy coś zjeść! Zamówiliśmy dla Bu talerz frytek. Podano nam talerz z ok pół kilogramem tego specjału. Najadłam się ja i Bu i małż. 

I jeszcze rzeźba naturalnej wielkości orła górskiego, który tutaj żyje. Bu jest też naturalnej wielkości.


A co do tego tygodnia, to Bu był chory. I lało i treningowo nic nie zrobiłam. Takie życie. Jestem 3 biegania w plecy. Jakoś to przeżyję. Chyba

poniedziałek, 2 września 2013

Najpiękniejsza trasa biegowa :)

Szurnęłam się dookoła jeziora Zeller See (w sumie to takie masło maślane mi wyszło). I powiem że to najpiękniejsza trasa biegowa jaką miałam przyjemność się przemieszczać! Krystalicznie czyste jezioro, przepiękne szafirowe łąki. I majestatyczne Alpy. I dołożyli jeszcze lodowiec ;) A na ósmym kilometrze cicho szemrało źródełko z wodą do picia dla biegaczy i kijkarzy (przynajmniej tak głosił napis). Aż człowiek miał ochotę krzyczeć - JAK CUDNIE!  Razem z ostatnim wyścigiem ze średnim tempem 5.30 min/km, wyjazd w Alpy okazał się być cudownym doznaniem biegowym.

Podsumuję tabelkowo siódmy tydzień.