Jakiś czas temu rozmawiałam z Bu o ważnej polskiej tradycji
szkolnej - Dniu Wagarowicza.
Bu, jak to Bu, usłyszał i przypomniał mi po kilku
miesiącach. I oto wczoraj, z wyrzutem zapytał mnie, czemu nie obchodziliśmy
Dnia Wagarowicza!
Słowo się rzekło (wszak tradycje kraju przodków kultywować
należy) i tak oto wczoraj poszliśmy wspólnie na wyprawę. Do stajni.
Synek obiecał matce, że będzie się mnie słuchał i nie będzie.
Pierwszą atrakcją była podróż autobusem (oraz emocje związane z zajęciem
miejsca z tyłu pojazdu - dzieciaki mają chyba w kodzie źródłowym zaprogramowaną
żądzę jazdy na ostatnim siedzeniu). Dotarliśmy na miejsce. Enzo spał rozwalony
na słomie. Kiedy weszliśmy do boksu raczył otworzyć oko. Na początku Bu zachowywał
bezpieczny dystans, ale w ostateczności przekonał się i przytulił do Enzulowego
łba. Cudnie potem urosła pewność siebie Iwonka, kolejny strach został
nadgryziony.
Odstawiliśmy konia na wybieg i zabraliśmy się za czyszczenie
boksu. Nawet nie spodziewałam się, że Bu się tak zaangażuje. Machał widłami i wynosił
kupy do taczki. Sprzątanie kuwety Enzo z Iwonkiem, to była z mojej strony głównie
walka, żeby uniknąć ciosu widłami ;) Zajęło nam to tyle czasu, że doczekaliśmy
lekcji woltyżerki. Bu strasznie chciał spróbować. I tę część dnia mam uwiecznioną
na zdjęciach i filmikach.
I filmiki :)